Nie umieraj, jeszcze jedno zdjęcie!

Iz.,

Terry Richardson to urodzony skandalista. Do swoich sesji wybiera młodziutkie modelki, którym każe się rozbierać, a które ze strachu przed wielkim artystą i utratą kontraktu niechętnie zrzucają ubrania i narażają się na pracę ze zboczeńcem (tak przynajmniej twierdzi jedna z jego „dojrzalszych” modelek, Rie Rasmussen, która wytoczyła mu proces. Terry odpowiedział jej oświadczeniem, w którym napisał, że „ludzi szanuje”, a opinia modelki go „głęboko zraniła”. Komu ufać – nie wiem). Prócz początkujących modelek Richardson fotografuje także celebrytów, z wieloma się przyjaźni. Nie wiem, czy realizuje w praktyce swoją słynną maksymę („It’s not who you know, it’s who you blow”), ale faktem jest, że dorobek ma spory. Przed jego obiektywem zameldowały się Lady Gaga, Lindsay Lohan, Kate Moss, Juliette Lewis, Amy Winehouse, a także Macaulay Culkin, Tom Ford, Marc Jacobs i sam Karl Lagerfeld.

Ten wpis nie będzie jednak ani o anonimowych chudzinach z aspiracjami, ani o znanych celebrytach z pękającymi w szwach kontami. Będzie o mamie Terry’ego – Annie Lomax. Na  swojej stronie internetowej niesforny Terry zamieszał zdjęcia schorowanej matki, które także wywoływały kontrowersje. Dlaczego? Szczerze mówiąc – nie wiem. Sama spójrz:

źródło

źródło

źródło

źródło

źródło

źródło

Do tych zdjęć nie mam żadnych zastrzeżeń. Podoba mi się Annie bez jednego zęba (albo z jednym złotym, nie wiedzę dokładnie) pozująca jak beztroska 16-latka: w jednej dłoni butla piwa, druga ułożona w gest znaczący mniej więcej „odpieprz się”,  maleńki tatuaż na prawym ramieniu, czarne okulary na nosie. Rozczula mnie długopis zawieszony na koszulce, która osłania chudą pierś – ten widok wyrywa mnie z atmosfery zabawy i przypomina, że ona jest krucha, że jej może niedługo już nie być. Na innych zdjęciach widać, że lubi papierosy. Na kolejnym – że lubi tego chłopaka, który dla świata jest utalentowanym (albo i nie) świrem „od którego zdjęcie trzeba mieć”, a dla niej – synem, którego nadal może potrzymać na kolanach. Zachwyca mnie zdjęcie, na którym półnaga Annie z uśmiechem macha sztucznym motylkiem.

Jestem niewrażliwa na komentarze: wykorzystał matkę, pokazuje jej stare (w domyśle – brzydkie) ciało, a co jeśli ona nie chce?, a jeśli chce – to może on powinien interweniować, skoro matka zwariowała?, a co na to ojciec, gdzie do cholery jest ojciec? Podobają mi się zdjęcia starszych osób i basta, chociaż nie wszystkie. Za garsonki, loczki, sztuczne uśmiechy, wnusie na kolankach, rączki dzieci opiekuńczo złożone na zmęczonych ramionach, ostrość na babciny różaniec – serdeczne dzięki. Starszy nie znaczy nudny, a Terry pokazał mamę żywą. Choć fakt – starszą.

Problem w tym, że Terry zrobił jeszcze kilka innych zdjęć:

źródło

źródło

To ostatnie jest naprawdę ostatnie: ostatnie zdjęcie jakie Terry zrobił wydającej ostatnie tchnienie matce. To z tą jedną fotografią jest największy problem.

Poprzednie fotografie działały na mnie kojąco. Tej fotografii się boję. Nie widać myśli i strachu Annie, ale nie mogę przestać myśleć o tych wszystkich Indianach, którzy nie dawali się fotografować, bo „fotografia zabiera kawałek duszy”. To chwila z gatunku „boleśnie intymne” i nie wiem, czy powinna powstać. A Ty ? Co widzisz i myślisz?

Kasia


Kasiu,

jak się zapewne domyślasz, mam zamiar pominąć milczeniem figle Richardsona z nieletnimi modelkami, skoro możemy porozmawiać o umieraniu.

Napisałam niedawno, że życzyłabym sobie, aby sztuka nie była zbyt dosłowna w przedstawianiu śmierci. To oczywiście nie dotyczy fotografii, która poza wszystkim (bez względu na rodzaj, gatunek itp.) ma funkcję dokumentalną i dlatego nie tylko jest ze śmiercią za pan brat, ale dosłownie żywi się nią. Dowodem może być choćby to słynne zdjęcie Nathana Webera:

Śmierć sfotografowano już miliony razy, w najróżniejszych konfiguracjach: tuż przed, w trakcie, zaraz po i jeszcze później, indywidualnie i zbiorowo. Gdzie tu miejsce na jakiekolwiek tabu?

A jednak kiedy patrzę na zdjęcia Annie Lomax, mam poczucie, że coś mi się tu nie zgadza. Nie chodzi o dyskomfort związany z oglądaniem osoby w stanie agonalnym. To coś więcej. I klucz do rozszyfrowania natury tego niepokoju znajduje się w fotografii Nathana Webera.

Chociaż zrobiono miliony zdjęć umierających ludzi, a portretów starszych pań wesoło palących papierosa też nie brakuje, to nigdy nie są TE  SAME osoby. Śmierć, która łypie na nas sępim okiem ze zbierających prestiżowe nagrody fotografii, to śmierć ludzi z TAMTYCH rejonów świata. Rejonów gdzie „takie rzeczy” się dzieją, a ludzie (najczęściej czarni, prawie zawsze biedni), są przyzwyczajeni do wojny, głodu i katastrof naturalnych. Prawdopodobnie mają też inny próg bólu. (Wydaje mi się, że pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na to, że zdjęcia przedstawiające cierpienia ludzi z krajów tzw. trzeciego świata zamiast uwrażliwiać, zaszczepiają przekonanie o istnieniu miejsc i ludów z natury skazanych na cierpienie, była Susan Sontag).

Co innego wesołe zdjęcia cieszącej się życiem (mimo choroby Annie). Mogłyby być portretami ekstrawaganckiej artystki, zwariowanej sąsiadki lub ciotki. To nasz świat: przyjazny, pełen poczucia humoru, chociaż czasem trochę zbzikowany (ale to nawet lepiej, czyż nie?).

Brutalny Richardson pokazał – o czym wszyscy wiemy, ale nie chcemy o tym myśleć – że śmierć należy również do tego świata, że dotyczy nas.  W dodatku ukazał jej najczęstsze, a zarazem najbardziej skrywane oblicze.

Bo chociaż własnej rodzaj własnej śmierci trudno jest przewidzieć, to raczej nie będzie ona miała rozmachu śmierci Sardanapala

ani romantyzmu śmierci Ellenai

ani erotyzmu śmierci księżnej Tarakanowej (chociaż szczury są niewykluczone)

ani nawet prostoty i pokory z obrazu Gierymskiego.

Dzisiejsza śmierć jest najczęściej taka, jaką pokazał Richardson: z rurkami z tworzywa powtykanymi w ciało, zalatująca lizolem i apteką.

Można mu zarzucać, że obnażył intymność umierania własnej matki, ale tak naprawdę pokazał śmierć, której boimy się najbardziej – naszą śmierć, nie jakąś tam afrykańską. Cywilizowaną, a jednak nadal straszną. Taką, której się nie uniknie nawet, jeśli się uniknęło wszystkich zasadzek przyszykowanych przez życie.

Iza

(Ilustracje: Nathan Weber; Eugène Delacroix, Śmierć Sardanapala; Jacek Malczewski, Śmierć Ellenai; Konstantin Fławicki, Księżna Tarakanowa; Aleksander Gierymski, Trumna chłopska)